Handel śmiercią

Najczęściej łowionym przez kłusowników zwierzęciem wcale nie są majestatyczne słonie czy nosorożce ani nawet królewskie tygrysy i lamparty. Najczęściej, bo raz na pięć minut, kłusownicy łapią niepozorne łuskowce. Zwinięte w kulkę, opancerzone zwierzę nie ma zbyt wielu przeciwników. Ale człowiek może je po prostu podnieść z ziemi i wrzucić do worka. A potem obgotować we wrzątku, zdjąć skórę i łuski i załadować na statek, ukrywając łuski w workach z psią karmą. Czasem łuskowce po prostu mrozi się w całości. W 2016 roku fotograf Paul Hilton wygrał Wildlife Photgrapher of the Year zdjęciem 4 tysięcy martwych i zamrożonych łuskowców, przechwyconych z rąk przemytników przez rząd Indonezji. Szarobrązowe oszronione ciała zwinięte w kulki wypełniają cały kadr. Z daleka wyglądają jak cmentarzysko muszelek. W sumie zwierzęta ważyły pięć ton. Policja wrzuciła ich ciała do dołu i spaliła. Chciała pokazać, że więcej są warte żywe niż martwe.

Łuskowce giną, bo ich mięso jest uznawane za przysmak w Chinach i Wietnamie, a łuski za niezbędny produkt w ponad 500 przepisach medycyny chińskiej. Mają leczyć anoreksję, choroby skórne, nerki i problemy z laktacją. Ale nie ma żadnych wiarygodnych badań, które by potwierdzały te cudowne właściwości. Tak samo jak nie ma jeszcze jednoznacznych badań, które potwierdzają, że to łuskowiec przeniósł koronawiursa z nietoperza na człowieka.

Wygląda na to, że łuskowca uratują nie wysiłki ludzi chroniących przyrodę, ale przypadek. Nawet jeśli okaże się, że to nie one przenoszą koronawirusa – świat wreszcie o nich usłyszał, a popyt na ich mięso i łuski chwilowo spadł. Ale historia łuskowca jest nie tylko o Chińczykach, którzy używają jego łusek do robienia lekarstw, które w najlepszym przypadku działają jak placebo. To jest historia o nas. I naszym stosunku do świata. Traktujemy go jak jeden wielki zasób, który ma karmić nasze niezaspokojone potrzeby. A przecież bez biologicznej różnorodności, którą zapewniają ginące z naszej winy gatunki, nie przetrwamy wiele dłużej od nich.

 

Tekst ukazał się w moim cyklu klimatycznym dla Vogue.pl. Całość można przeczytać tutaj.