Nabici w puszkę
Stefano Liberti w reportażu o przemyśle spożywczym opisuje fabrykę, w której puszkuje się tuńczyka żółtopłetwego. Opowiada o kolejnych procesach – od rozmrażania, przez gotowanie i filetowanie. I o zdumieniu, kiedy próbuje tuńczyka przed zapakowaniem go w puszkę. Mięso smakuje jak karton.
Kilka lat temu na targu Tsukiji w Tokio obserwowałam słynną aukcję tuńczyka. To nie tylko największy, ale i najbardziej prestiżowy targ rybny świata – wszystkie ryby i owoce morza, które przez niego przeszły, automatycznie dostają stempel najwyższej jakości. Do środka hali mogło wejść tylko 40 turystów: podzielono nas na dwie grupy, każda miała 15 minut. Staliśmy odgrodzeni od aukcji sznurkiem. Na betonowej podłodze leżały tusze tuńczyków błękitnopłetwych – gatunku najbardziej cenionego w Japonii. Ryby te mają kształt torpedy, mierzą dwa metry i ważą około 350 kilogramów. To wtedy po raz pierwszy zobaczyłam, jak wygląda coś, co znałam jedynie jako czerwony płat mięsa na sushi albo różowobrązowe kawałki w oliwie z puszki.
O najnowszej książce Libertiego i o połowach tuńczyków piszę dla Vogue.